piątek, 26 października 2007

Projetk: Pan Zielony Stoliczek i Wilczykot #3

z dedykacją i podziękowaniami dla A.


Życie z Wilczymkotem pod jednym dachem jest pełne niespodzianek. Niespodzianek, które zwyczajny człowiek zakwalifikowałby do kategorii „ratuj się, kto może”, lub „wszyscy zginiemy”. Pan Zielony Stoliczek nie jest jednak zwyczajnym człowiekiem.

To był jeden z tych magicznych jesiennych momentów, kiedy słońce, śpiesząc się na chleb z miodem i herbatkę z prądem, schodzi z nieba w złocistoczerwonym płaszczu. Cały świat wstrzymuje wtedy oddech, a przynajmniej robił to Pan Zielony Stoliczek. Stał on, na werandzie wychodzącej na sporej wielkości podwórko za jego domem. Trawa pokrywająca podwórze była teraz przesłonięta dywanem z liści w kolorach jesieni. Pan Zielony Stoliczek wiele razy zabierał się do zgrabienia tych liści, jednak w każdym przypadku, gdy się już za to zabierał to tracił do tego serce. Poza tym, Wilczykot uwielbiał rzeźbić z liści, ostatnio wykonał z nich miniaturową Statuę Wolności. Stał wiec, na swojej werandzie, wdychając rześkie, pachnące ogniskami z liści palących się na posesjach sąsiadów, powietrze i przypatrywał się starej szopce na narzędzia stojącej po przeciwległej stronie podwórka. Była to najzwyczajniejsza, prowizoryczna szopka na narzędzia, w której bez problemu mieści się wszystko, czego potrzebuje ogrodnik do zapanowania nad swoim podwórzem. Zbudowana została z ciemnych, przypalanych desek wysokości rosłego człowieka, które wieńczył spadzisty, na kształt trójkąta dach.

Pan Zielony Stoliczek, zaczynał się niecierpliwić, trwało to już dość długo, a on nie miał zbyt wiele czasu do zmarnowania. Poza tym, przyjemne przez pierwsze 10 min śpiewanie ptaków zaczynało go powolutku irytować. Już miał się odwrócić w stronę wyjścia, gdy okolicą wstrząsną wybuch…

Pomimo, że całe zdarzenie nie trwało więcej niż 1,5 sekundy, dla Pana Zielonego Stoliczka, wszystko działo sie bardzo długo, tak jakby te niecałe dwie sekundy, postanowiły zrobić czasoprzestrzeni psikusa i trwać kilka minut. Zaczęło się od tego, że ściany szopki znaczące wgięły się do środka. Następnie z wnętrza szopki dobiegł ogromny huk i blask. Po tym dach szopki podskoczył dwa metry do góry, a ściany, jedna po drugiej, przewracały się do środka. Na powstała stertę ostatni upadł dach, przyozdabiając dzieło zniszczenia tak jak wisienka na torcie.

Pan Zielony Stoliczek, stał nie tyle oszołomiony co solidnie zaskoczony. Tymczasem w kupce drewna, która kiedyś stanowiła szopkę, coś zaczęło się ruszać. Na początku w stercie drewna pojawiła się głowa, tuż za nią podążyła szyja i ramiona ciągnące za sobą ręce. Następnie pojawił się tułów z resztą dołączonych do niego akcesoriów i nogi. Owym czymś okazał się Wilczykot. O dziwo, był jeszcze bardziej czarny niż zwykle, a z otworzonych ust wydobył mu się dym. Z uśmiechem na ustach podszedł do Pana Zielonego Stoliczka. Stanął przed nim i w triumfalnym geście wyciągnął rękę. Pan Zielony Stoliczek najpierw popatrzył na wyciągniętą rękę, potem na twarz Wilczegokota, następnie na pozostałości szopy i znowu na wyciągniętą w jego kierunku rękę. Westchnął i bez słowa położył na niej banknot dwudziestozłotowy. Po czym odwrócił się i wszedł do domu.

- Już nigdy nie będę się z nikim zakładać, że w rzeczywistości nie da się powtórzyć rzeczy wykonanych w kreskówkach.- powiedział sam do siebie Pan Zielony Stoliczek i wrócił do lektury.



Morał powieści jest taki: „ To czy twoje życie jest bajka, zależy od tego z kim je spędzasz”


4 komentarze:

Anonimowy pisze...

ach dziękuję za dedykację.
Uwielbiam Wilczykota :)

aha. Autor nie dodał:
korekta: nemezja
:P

Anonimowy pisze...

czytając kolejne opowiadanie układa plan dzisiejszego popołudnia. punkt1: kupić miód ^^

Anonimowy pisze...

...dobra, to mi się podoba, a w zasadzie to ujdzie ;p
prócz kilku powtórzeń i 'specyficznej' składni.

...aha, zawiodłeś mnie - liczyłem na jakiegoś trupa! a tu jeden niedoszły.

pocieszające, nie? ale milszy być nie potrafię, szczególnie dla Ciebie.

PS. Co myślisz o opowiadaniu, w którym ginie autor? mnie ta wizja cieszy, sasasa :)

Anonimowy pisze...

Z morałem się nie zgadzam. Reszta opowiadania wciągająca. Piszesz tak, że czytelnik nie odrywa się od tekstu z ciekawości co będzie dalej. Gratuluję!